Kiedy ciało mówi nie
Czytając książkę Gabora Maté „Kiedy ciało mówi nie”, zatrzymywałam się przy różnych fragmentach, które zwracały szczególnie moją uwagę. Nie tylko dlatego, że mogłam znaleźć tam kawałki własnych historii, ale także dlatego, że pobudzały moją refleksję nad stosunkiem do ciała, nad jego, usankcjonowaną kulturowo i ekonomicznie fragmentaryzajcą. I tak sobie myślę, że nie jest dla nas dobrze, kiedy odchodzimy od integracji, całościowego i kontekstualnego spojrzenia na własne ciało, oddzielając głowę, emocje i procesy fizjologiczne, zachodzące nieustannie w naszych ciałach. Chcę się z Wami podzielić tymi refleksjami.
Ciało i psychika to jeden organizm
Maté wychodzi od prostego, ale rewolucyjnego w medycynie założenia, że nie istnieje oddzielnie „choroba ciała” i „choroba duszy”. Ciało i psychika to jeden system samoregulacji, który reaguje na stres emocjonalny w taki sam sposób, jak na infekcję – poprzez fizjologiczne zmiany w ciele. Układ odpornościowy, nerwowy i hormonalny są sprzężone z emocjami i relacjami. To, w jaki sposób reagujemy emocjonalnie na stres, ma więc realny wpływ na zdrowie fizyczne. Maté pisze: „Nie możemy zrozumieć zdrowia człowieka, jeśli pominiemy jego historię emocjonalną.” Każdy aspekt historii naszych doświadczeń ma więc znaczenie – to, jak postrzegamy świat, jak przeżywamy relacje, jak dbamy o siebie i jakiego doświadczyliśmy dzieciństwa.
Stres to nie to, co nam się przydarza ale to, jak na to reagujemy
Dla Maté stres to stan wewnętrznego rozminięcia się, sytuacja, w której nasze ciało i psychika potrzebują czegoś (np. odpoczynku, bezpieczeństwa, wyrażenia emocji), ale środowisko nie pozwala na zaspokojenie tej potrzeby. Wtedy pojawia się napięcie, bo organizm „wie”, że coś jest nie tak, lecz nie ma przestrzeni, by to skorygować. Jeśli nie możemy pozwolić sobie na złość, smutek czy strach (bo np. nauczyliśmy się, że to „złe” emocje), organizm nie ma jak rozładować powstałego napięcia.
Wtedy stres staje się chroniczny, a ciało „nosi” emocje, których psychika nie mogła unieść lub wypowiedzieć.
Jeśli przez długi czas żyjemy w napięciu (np. w środowisku pełnym presji, emocjonalnego chłodu czy ciągłego poczucia zagrożenia) nasz układ nerwowy uczy się reagować alarmem na wszystko, co choć trochę przypomina dawny stres. Nie odróżnia już, co jest tu i teraz, a co jest wspomnieniem. A kiedy ciało przez lata działa w trybie alarmowym, stres przestaje być zauważany, staje się „tłem życia”.
Nie czujemy go, bo jest z nami cały czas. Zaczynamy nazywać go „charakterem”, „tempem życia”, „byciem wrażliwym”. A to, co naprawdę dzieje się w środku, to przewlekła aktywacja układu nerwowego.
Dzieciństwo jest matrycą dla biologii stresu
Wzorce emocjonalne i relacyjne z dzieciństwa kształtują biologię dorosłego organizmu. Dziecko, które dorasta w atmosferze lęku, braku emocjonalnej responsywności, krytycyzmu lub przemocy, uczy się bowiem tłumić uczucia, by przetrwać. A w dorosłości ta przewlekła strategia tłumienia złości, uległość, perfekcjonizm, czy nadodpowiedzialność z czasem zaczyna negatywnie wpływać na zdrowie. Maté nazywa to „ceną ukrytego stresu”.
Dziecko, które nie może powiedzieć „nie” dorośnie w dorosłego, którego ciało powie to za niego.
Typ osobowościowy „dobrego człowieka”
Maté opisuje charakterystyczny wzorzec u osób, u których obserwuje częstsze występowanie chorób przewlekłych (np. stwardnienia rozsianego, chorób autoimmunologicznych, raka piersi, ALS, reumatoidalnego zapalenia stawów). To trudność w stawianiu granic, tłumienie złości, silna potrzeba aprobaty, nadmierne poczucie odpowiedzialności, wrażliwość na potrzeby innych kosztem siebie, poczucie winy, gdy się odmawia. Znasz to?
I nie chodzi tu o „winę chorego”, ale o wzorzec adaptacji. Ciało bowiem bierze na siebie emocje, które psychika musiała w pewnym sensie odłożyć.
„To nie emocje nas zabijają, lecz brak ich przeżywania” pisze Maté.
Ciało jako ostatni komunikat
Kiedy nie potrafimy rozpoznać własnych granic psychicznych, ciało stawia je fizycznie. Jak brzmi dla Ciebie to zdanie?
W chorobie, napięciu, bezsenności, migrenie wyraża to, co zostało niewyrażone. Maté nie mówi o „magicznej psychosomatyce”, ale o biologicznej konsekwencji emocjonalnego tłumienia.
Jak pisze „Choroba nie jest karą, lecz wiadomością: coś w tobie zostało opuszczone.”
Mechanizm tłumienia emocji
Tłumienie nie jest wyborem, ale nawykowym mechanizmem obronnym, który powstał, by chronić więź. W dzieciństwie, by przetrwać emocjonalnie trudne sytuacje (np. brak akceptacji, krytykę, chłód emocjonalny), dziecko uczyło się tłumić emocje np. smutek, złość, lęk. W dorosłości ten wzorzec uruchamia się samoczynnie, dorosły reaguje zaprzeczaniem, uśmiechem, racjonalizacją. Zamiast czuć, racjonalizujemy („inni mają gorzej”), uśmiechamy się („wszystko dobrze”), zaprzeczamy („to nic takiego”). Psychicznie wydaje się, że nic się nie dzieje, ale ciało wie swoje. Tłumione emocje nie znikają bowiem od tych zabiegów. Wręcz przeciwnie, zostają zmagazynowane w ciele.
Organizm, nie mając ujścia dla napięcia, produkuje przewlekle hormony stresu (kortyzol, adrenalina), co z czasem prowadzi do zaburzeń pracy układu odpornościowego, hormonalnego i krążeniowego.
Ciało staje się miejscem, w którym zapisuje się nieprzeżyty ból.
Muszę być silny, nie mogę się złościć
Wielu z nas nosi w sobie ciche, niewidoczne przekonania, które przez lata kształtowały sposób, w jaki reagujemy na świat.
„Muszę być silny.” „Nie mogę się denerwować.” „Jestem odpowiedzialny za wszystko”. „Jeśli się zezłoszczę, nie będę kochany”
Z pozoru brzmią szlachetnie, bo są spójne z tym, czego kultura i wychowanie oczekują od „dobrego człowieka”. Ale właśnie te przekonania najczęściej odcinają nas od własnych emocji i potrzeb.
Maté pisze, że człowiek, który przez lata tłumi złość, nie przestaje jej czuć, przestaje jedynie ją rozpoznawać. W ten sposób ciało bierze na siebie to, czego psychika nie dopuszcza: niewyrażony gniew zamienia się w napięcie mięśni, niewypowiedziany lęk w zaburzenia snu, nieustanna odpowiedzialność w wyczerpanie.
Zrozumienie zamiast winy
Maté stanowczo odrzuca narrację, że „choroba to twoja wina”. Podkreśla, że mechanizmy obronne były kiedyś konieczne, bo pomogły przetrwać. Ale teraz mogą być zaktualizowane. Pierwszym krokiem do tego jest świadomość i współczucie wobec siebie, a nie kolejne „naprawianie się”.
„Uzdrowienie zaczyna się wtedy, gdy przestajemy siebie oceniać za sposób, w jaki próbowaliśmy przetrwać.”
Siedem zasad zdrowienia
Maté kończy książkę sformułowaniem siedmiu zasad zdrowienia. To nie są techniki, ale proces dojrzewania do autentyczności:
- Akceptacja – nie walczyć z tym, co się wydarzyło.
- Świadomość – słuchać sygnałów ciała, zanim staną się bólem.
- Gniew – przywrócić mu znaczenie energii ochrony, a nie agresji.
- Autonomia – odnaleźć prawo do własnych decyzji.
- Granice – nauczyć się odróżniać, co moje, a co nie moje.
- Więź – tworzyć relacje oparte na obecności, nie zależności.
- Asertywność i afirmacja życia – pozwolić sobie być sobą.
Celem nie jest brak choroby, lecz pełniejsza obecność
Maté mówi, że zdrowienie nie zawsze oznacza wyleczenie. Czasem oznacza pojednanie z własnym ciałem i emocjami. Bo ciało przestaje wtedy być przeciwnikiem a staje się nauczycielem.
„Kiedy słuchamy ciała z uwagą, zaczyna ono mówić ciszej.”
Ciało nie jest oddzielone od historii, którą niesie
Kiedy czytam Maté, coraz wyraźniej widzę, jak bardzo potrzebujemy integracji – nie tylko w sensie połączenia ciała i umysłu, ale także zrozumienia, że wszystko, co w nas, nieustannie splata się z tym, co na zewnątrz. Nasze reakcje, napięcia, sposoby radzenia sobie nie powstają w próżni.
Kształtują je relacje, w których dorastaliśmy, kontekst, w jakim żyjemy, i to, czego nauczyliśmy się o tym, jak regulować emocje w dzieciństwie.
To wszystko ma znaczenie, bo ciało nie jest oddzielone od historii, którą niesie. Mówi chorobą wtedy, gdy cierpienie nie może być usłyszane, gdy brakuje świadka, który zobaczy i przyjmie ból, gdy w samotności próbujemy unieść zbyt wiele.
Comments are closed